Z Bishop jedziemy w kierunku Vegas. Miasteczko znów nas zauroczyło:). Pastwiska w samym centrum, przeplatane niską zabudową, a w tle góry.
Niedługi przystanek w ostatnim przed pustynią miasteczku, Lone Pine, lunch na farmie:).
...i wreszcie wjazd na pustynię...tzw. "Dolina śmierci" daliśmy jej radę, ale teraz nie mam złudzeń skąd taka nazwa.
Początek wygląda niepozornie...
...uciążliwość trasy zdaje się być przereklamowana...
....ale tylko początkowo...
Temperatura powietrza ciągle rośnie, rośnie i rośnie! Trasy z każdym kilometrem zdaje się przybywać...
Droga zaczyna prowadzić między rozgrzanymi skałami...
Zjeżdżamy niżej, do wysokości poziomu morza, tutaj punkt pobrań opłat na rzecz parku narodowego i jak okiem sięgnąć bezkresna, rozpalona ziemia...
Czy jest gorąco? hmmm jakby to opisać - może najlepiej zobrazuje to tak: wyobraźcie sobie wejść do rozpalonej, suchej sauny, w jeansach, kurtce skórzanej, kasku na głowie i na to wszystko puścić strumień wrzącego powietrza!!! Powietrze parzy, Tomka parzą manetki hamulcowe (dobrze, że droga prosta:) ).
Nie wiem jak, ale daliśmy radę :)!!!
Dojeżdżamy szczęśliwie do Beatty gdzie chłodzimy się w klimatyzowanej części stacji benzynowej, uzupełniając płyny!.
Teraz, Nevada i już prosta droga do miasta rozpusty i grzechu.
Głodni i zmęczeni idziemy na kolację, a tam apetyt odbierają nam widoki - rozmiary XXXXXXL...bez komentarzy!
Trasa: tutaj.
Różnorodność krajobrazu niezła - od ośnieżonych gór po upalne pustynie
OdpowiedzUsuńNo, naprawdę niesamowite! w ciągu jednego dnia odwiedzasz niemal wszystkie pory roku!
OdpowiedzUsuń