poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Zdjęcia

Już ponad 40 dni minęło od naszego powrotu i wreszcie udało nam się uporządkować zdjęcia:) Zapraszamy do oglądania - wystarczy "kliknąć" tutaj.

poniedziałek, 11 lipca 2011

...i na koniec...

...i na koniec, co nie znaczy wcale, że najmniej ważne!...

Chcieliśmy Wam wszystkim serdecznie podziękować, że byliście z nami, że odwiedzaliście bloga ( dokładnie wiemy kto, skąd i ile razy:) ), komentowaliście i kibicowaliście!

Szczególne jednak podziękowania kierujemy do naszych Rodziców. To pewne, że bez Nich i ich pomocy i wsparcia nie udało by się całe przedsięwzięcie! Dziękujemy Wam!!!

Dziękujemy bardzo serdecznie Wszystkim tym, którzy podczas podróży gościli nas w swoich progach. Dziękujemy Wam i zapraszamy do nas:).

Wielkie dzięki również dla Bachy! To ona poświęciła wiele czasu na projekt naszych wyjazdowych koszulek, zrobiła kawał dobrej roboty za co bardzo dziękujemy Ci Basiu W.


A na sam koniec, w ramach ciekawostki, przedstawiamy kilka statystyk z naszej podróży:
- byliśmy w 6 stanach,
- w ciągu 24 dni przejechaliśmy dokładnie 4356 mil, czyli 7 010 km,
- najdłuższy odcinek trasy pokonany w jeden dzień to około 540 km,
- w sumie spaliliśmy około 110 galonów, czyli 415 litrów
paliwa,
- jechaliśmy drogami położonymi poniżej poziomu morza jak również na wysokości
2933 m n.p.m.,
- zakres temperatur podczas jazdy: od kilku do czterdziestu-kilku
stopni Celsiusza (w cieniu ;) ),
- podczas całej podróży lecieliśmy 6 różnymi samolotami,
- nasz blog był wyświetlany przez Was w sumie 2 347 razy,
- najwięcej w ciągu jednego dnia - 27 czerwca - w sumie 143 razy,
- najczęściej wyświetlanymi postami były: Harley Davidson, Los Angeles -> Moro Bay, oraz Exploring Las Vegas.

DZIĘKUJEMY
MARTA AND TOM

piątek, 1 lipca 2011

Ostatnie chwile z HD

Rano ostatnie pakowanie...










Ostatnie mile do przejechania...Ostatnie chwile z HD, nadszedł czas by odstawić motor do wypożyczalni...
Oj, będziemy tęsknić za "naszym" Harleyem.








Po przejechaniu ponad 4,300 mil naprawdę się z nim zżyliśmy...










I tak oto dobiega końca nasza motocyklowa wyprawa...
> Marta n' Tom Wild West Road Trip 2011 <



Wyprawa, którą wymarzył sobie Tomek! Zaplanowałeś ją, zorganizowałeś i zrealizowałeś!!!
GRATULACJE!!!
Tomek, (także tutaj) dziękuję Ci za fantastyczną przygodę! Za te wszystkie wspaniałe miejsca, do których dotarliśmy, które razem zobaczyliśmy!
I oczywiście za bezpieczną jazdę! Każdego dnia z podziwem patrzyłam jak prowadzisz tą machinę, z której ja nawet nie dostawałam nogami do ziemi :D!
"Respect"!


Don't dream about the living
just live your dreams!!!

czwartek, 30 czerwca 2011

Kalifornia

...Po przejechaniu około 7,000 km dotarliśmy z powrotem do Kalifornii w okolice Los Angeles.
Nieubłaganie zbliża się koniec naszej wyprawy. Jutro dzień rozstania się z Harleyem... :(
Więcej napiszemy jutro a dzisiaj idziemy spać.

Z Kingman do Barstow

Uzbrojeni w długie rękawy, spodnie, kaski by nie dopuścić bolesnych promieni słońca, ruszamy z Kingman w stronę Kalifornii. Najpierw przez pustynię, gdzie upał jest niewyobrażalny, niedługo potem krętą, wąską drogą docieramy do genialnego miasteczka, Oatman.
Wolno chodzące osły są niepowtarzalną atrakcją, a do tego zachowana oryginalna, niska zabudowa tworzą oryginalną bajeczną całość.


















I tak miasteczko zdawało się być spokojne i urocze, gdy nagle słychać kłótnie, wrzaski...


...Tragicznie zakończone strzelaniną!!!








Oczywiście było to tylko przedstawienie, organizowane przez tutejszych kowbojów. :)






W miasteczku jest też znana restauracja obwieszona wewnątrz banknotami jedno dolarowymi - każdy podpisany przez swojego właściciela! I my nie mogliśmy nie zostawić po sobie śladu.





















Przy granicy stanów zerwał się wicher wzburzający tumany piachu ograniczające widoczność, tak właśnie wita nas ponownie Kalifornia:).











I dalej podążając Route 66 odwiedzamy słynne miejsca i ...






...Kolejny tysiąc mil....







A z zachodem słońca docieramy do Barstow.

Trasa: tutaj.

Z Sedony do Kingman

Nadganiając zaległości:
Wczoraj rano, opuszczamy Sedonę - przepięknie położone miasteczko, otoczone górami z czerwonej skały. Jedziemy dalej drogą 89A, przejeżdżając kolejne piękne miasteczka. Najpierw przez Cottonwood wspinamy się krętą drogą na szczyt do miasteczka Jerome, praktycznie całe położone na zboczu, malutkie kręte uliczki obsadzone domkami, czasem w różnych kształtach czy kolorach.












Dalej dojeżdżamy do Route 66 i staramy się śledzić "The Mother Road", co nie jest takie łatwe, gdyż wiele odcinków jest już dzisiaj nieprzejezdnych.






A później znów tętniące życiem i "historią" miasteczka przy "Głównej Ulicy Ameryki".



















Na noc dojeżdżamy do Kingman.


Trasa: tutaj.





Ps.
Polak to potrafi:).









wtorek, 28 czerwca 2011

Opis samolotu dla Mikołaja

Cześć Miki,
Widzisz na tym zdjęciu na czym stoi Tomek? To są jakby odciśnięte ślady butów. Zanim odlecieliśmy, każdy musiał stanąć na swoim miejscu, było nas 19 osób plus dwóch pilotów.
Bardzo nieduży i nie wysoki samolocik.
Trzeba było siedzieć bardzo blisko siebie, a w samym środku nawet ja nie mogłam stanąć wyprostowana!








Tutaj jest zdjęcie kabiny pilota i widok z przedniej szyby.


I ja z pilotem:).

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Wieeeelki Kanion!!!!

Opuszczamy Flagstaff, przed nami znów prosta droga pośród pustynnych hektarów, nieznośny żar leje się z nieba, taka ot temperaturowa powtórka z Doliny Śmierci.










Ale humor dopisuje, bo teraz po kilkudniowej przerwie od niesamowitych cudów natury wjeżdżamy w tereny Parku Narodowego Wielkiego Kanionu.













Już sam przedsmak Kanionu jest imponujący!!!...

A potem...!!!
Pakujemy się do takiego oto samolociku...


...Start, odlot...i...



Ludzie!!!

To jest chyba najpiękniejsze miejsce na Ziemi!!!




































Później, tak jak obiecałam...kamyczek poleciał daleko, daleko w głąb kanionu!
(kto ma wiedzieć o co chodzi ten wie, prawda Panie Grzegorzu :)? )






Do samego zmierzchu nie mogliśmy się nacieszyć widokiem Kanionu, a plan był taki, by na wieczór dojechać do Sedony. Ruszyliśmy więc...po zachodzie słońca, w gęstwinie Parku Narodowego.
Widoczność: do przodu - czarno, do tyłu - czarno, a po bokach?...nie wiem, bo nic nie widać:). Jedynie Harley'owy reflektor rozświetla oczy dziczyzny w około. Widać jeszcze miliardy gwiazd nad nami i takie same miliardy owadów, które co i rusz rozbijają się o nas i motor.
Zdarzył się też zabłąkany ptak:), który nie zdążywszy zmienić toru lotu wpadł prosto na nas...zostawiając po sobie nie zidentyfikowaną plamę z resztkami piór.
Przyznaję się, miałam stracha:), jutro to chyba będę miała zakwasy wszystkich mięśni od ściskania Tomka:), ale było SUPER! I dotarliśmy szczęśliwie!




Trasa: tutaj.



P.s. Drodzy Rodzice, nie denerwujcie się ostatnimi wersami:)...brzmi strasznie, a tak naprawdę to mieliśmy przy tym kupę radości :) więc, musiałam to zapisać, żebyśmy przypadkiem o tym nie zapomnieli:).